...o właściwej samoocenie.

„Chwila zgody na wszystko, co istnieje, jest lepsza niż tysiąc lat pobożności.”
Anthony de Mello
Z pojęciem samooceny zetknąłem się na samym początku mojej przygody z rozwojem osobistym, czy też duchowym, jak kto woli. Definicje były różne, ale jedna rzecz, która charakteryzowała wszystkich autorów piszących w tym temacie była zgodna – parcie na jak najwyższą samoocenę. Wyżej, wyżej, więcej i więcej – czy to przypadkiem nie przypomina wyścigu szczurów? Ten sam schemat – jak najwięcej, najszybciej i najwyżej – tylko zaaplikowany w innym temacie. Obserwując reakcje ludzi wokół siebie, zacząłem zastanawiać się nad tym, czym naprawdę jest samoocena i jak powinna ona się kształtować. I oto w przypływie inspiracji zrozumiałem, że:
Właściwa samoocena to stan, w którym bezwarunkowo kocham i akceptuję siebie dokładnie takiego, jakim jestem.

Cechą charakterystyczną tej definicji jest to, że nie jest ona w żaden sposób związana z pojęciami „wysoki” czy też „niski”. Moje bliższe przyjrzenie się tematowi samooceny doprowadziło mnie do zrozumienia, że właściwa samocena nie jest ani wysoka ani niska i używanie tych pojęć w kontekście samooceny to totalne nieporozumienie. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna: skoro samoocena jest generalnie tym, jak sami siebie oceniamy, to ocenianie swojej oceny jako wysokiej lub niskiej jest jedynie tkwieniem w tym samym zaklętym kręgu ocen, czyli produkowaniem oceny dla oceny. Nieco przypomnina to zastanawianie się jak bardzo maślane jest masło lub czy ten sam biały kolor jest bardziej czy mniej biały. Pomijając dalsze filozoficzne konotacje, najważniejsze jest zauważenie, że doczepianie do samoceny słów „niski” lub „wysoki” to tkwienie w tym samym świecie względności, który w każdej chwili może zostać zachwiany i naruszony, czyli nasza „wysoka” samoocena może nagle spać na pysk i prysnąć jak bańka mydlana, lub odwrotnie „niska” samoocena może w danej chwili przeistoczyć się w wysoką, co akurat wielu może uznać za stosowne. Rzecz jasna, jeśli nam to pasuje możemy nadal tkwić sobie na tej psychodelicznej huśtawce naszego umysłu, bujając się notorycznie góra-dół, albo też, możemy odnaleźć właściwą samoocenę, która jest czymś, co poza owe ograniczenia wykracza.

Aby to dogłębniej zrozumieć, przyjrzyjmy się iluzji zwanej wysoką lub niską samooceną. Przede wszystkim należy zrozumieć, że wyznaczana jest ona w oparciu o indywidualną interpretację rzeczy dziejących się na zewnątrz nas. Bardzo łatwo to zrozumieć posługując się poniższym ćwiczeniem. Jest taka znana scena z filmu „Matrix”, gdzie Neo wraz z Morfeuszem znajdują się w białej pustce, gdzie nie ma nic oprócz sofy. Teraz spróbuj sobie wyobrazić jeszcze bardziej ekstremalny scenariusz: jesteś zawieszony całkowicie sam, bez nikogo ani niczego w takiej totalnie pustej przestrzeni – i nawet ową sofę ktoś Ci zabrał ;). Jak siebie wówczas ocenisz? Wysoko? Nisko? Z czym się porównasz, aby określić siebie takimi słowami? Jak widać, w takiej sytuacji samoocena zwyczajnie nie będzie miała jakiejkolwiek podstawy aby zaistnieć.

Tymczasem, polecam kolejne ćwiczenie pokazujące kruchość i zmienność naszych ocen. Wyobraź sobie pracę z której jesteś bardzo zadowolony i w której zarabiasz niezmiennie 3000 DT (DukatoTalarów ;) miesięcznie. Zakładam też, że jest to więcej niż otrzymują wszyscy Twoi znajomi i patrząc z tradycyjnego punktu widzenia, można śmiało powiedzieć, że Twoja samoocena w aspekcie finansowym jest w tym momencie bardzo wysoka. Załóżmy teraz, że w kraju w którym żyjesz jest inflacja w skali 5% rocznie, czyli, upraszczając temat znacznie, co roku ceny rosną o 5% w porównaniu z rokiem ubiegłym. Po 30 latach pracy w tej samej firmie i takich samych zarobkach, za te same pieniądze możesz kupić cztery razy mniej rzeczy, niż miało to miejsce na starcie. Jeśli do tego dodasz fakt, że znajomi otrzymali podwyżki i zmieniwszy miejsce zatrudnienia zarabiają powiedzmy dwa razy tyle, co Ty, to jak bedziesz siebie w tym momencie oceniał? Z całą pewnością Twoja samoocena poszybuje drastycznie w dół.

Ale to jeszcze nic: pomijając przypadki ekstremalne, w zasadzie dla każdego praktycznie człowieka można znaleźć inną osobę, która bedzie w czymś „lepsza” lub „gorsza”. Teraz pytanie – w jaki sposób wyznaczysz dla siebie poprzeczkę? Możesz z łatwością dowartościować się porównując Twoje wynagrodzenie z tym, co otrzymują pracownicy fizyczni na Tajwanie, albo możesz załamać się porównując swój przychód z zarobkami maklera z Wall Street. Taka gonitwa i warunkowanie umysłu może trwać w nieskończoność, gdyż zawsze znajdą się ludzie którzy są w bezpośrednim porównaniu zarówno „lepsi” albo „gorsi”. Wniosek z tego prosty - budowana w taki sposób samooocena będzie zawsze narażona na zachwiania w zależności od wpływających na nas czynników zewnętrznych. Co więcej, taka samoocena będzie zawsze tylko i wyłącznie kruchą grą i zabawą naszego ego.

Patrząc na klasyczne podejście do samooceny rzuca się w oczy jeszcze jedna rzecz. O ile nikt nie ma większych problemów ze wskazaniem negatywnych objawów i skutków niskiej samooceny, takich jak np. poczucie wstydu, nieumiejętność radzenia sobie z krytyką, brak zaradności, potępianie siebie, itd., to mało kto wskazuje na fakt, że tak samo wysoka samoocena może być przyczyną poważnych problemów i jest stanem dalekim od równowagi. Ludzie przekonani o swojej wyższości i lepszości mogą zachowywać się w sposób arogancki, butny a nawet agresywny w stosunku do ludzi w swoim otoczeniu tylko po to, aby – świadomie lub podświadomie - utrzymać w sobie przekonanie o swojej nieskazitelnej doskonałości. Zawyżona samoocena prowadzi do przeceniania swoich zdolności i umiejętności, powoduje tendencje do ignorowania alternatywnych faktów, pogardy, wrogości czy złośliwości wobec innych. Można powiedzieć słowami znanego powiedzenia, że przerost samooceny prowadzi do „zaprzedania duszy diabłu” – zaczynasz bronić i trzymać się za wszelką cenę stworzonych iluzji, robisz wszystko aby utrzymać status quo, zaprzedajesz się swojemu ego tracąc autentyczność. Gdzie wówczas jesteś, jak wygląda kontakt z prawdziwym samym sobą? W konsekwencji - hamujesz swój własny rozwój osobisty, gdyż zamiast otwierać serce i akceptację do świata, dążyć do spokoju i błogości gonisz za zakłamanymi wyobrażeniami. I nie jest to tylko wymysł mojej wyobraźni – od końca lat 90-tych prowadzone były w USA badania, które pokazywały wyraźnie, że spora grupa przestępców, dokładnie odwrotnie w stosunku do tego, co początkowo zakładano, ma bardzo wysoką samoocenę i bez pardonu atakuje tych, którzy ową samoocenę próbują naruszyć. Takich przykładów znajdziemy w około znacznie więcej, patrząc z punktu historycznego można wskazać na faszystów uznających się za nadludzi w stosunku do innych narodowości. Jakie owoce przyniosła taka postawa, każdy wie. Podsumowując, przecenianie właśnej wartości jest podobnie szkodliwe i destrukcyjne jak i jej niedocenianie, choć efekty tego nie są może aż tak wyraziste i zauważamy je dopiero w dłuższej perspektywie czasowej.

Jak zatem zacząć budowanie właściwej samooceny?

Pierwszą i zasadniczą rzeczą jest przyjęcie na siebie odpowiedzialności za to, co o sobie myślimy – niezależnie od tego jak nieprzyjemnie to wszystko wygląda. Nawet jeśli owe przekonania przekazali nam inni ludzie – to w ostatecznym rozrachunku my i tylko my decydujemy o tym, kogo chcemy słuchać. Przykładowo: jak zareagujesz, jak 5-letnie dziecko nazwie Cię głupkiem? A jak, jeśli to samo słowo powtórzy profesor na uniwersytecie? Nauczono nas abyśmy przekazywali władzę w ręce autorytetów i żyli w ich cieniu – ale czy naprawdę mają tak perfekcyjnie rozwiniętą zdolność oceny, aby bezgranicznie im wierzyć i ufać? Czy zawsze dążą do naszej korzyści i czy na pewno chcą dla nas tego, co najlepsze?

Warto się nad tym zastanowić, gdyż tylko i wyłącznie od nas zależy, jaką prawdę chcemy w życiu przyjąć i uznać za swoją własną. Nawet jeśli w Twojej głowie jest w tej chwili okropny śmietnik, to jest to efekt Twojego wyboru – zaakceptuj to! Nie ma co załamywać rąk – mimo, że wiele osób boi się słowa odpowiedzialność jak ognia, to uznanie tego faktu jest jedną z najwspanialszych rzeczy, jakie mogą Ci się przytrafić w życiu. Zmienia bowiem nasz stosunek to niego i zamiast być zewnątrz- stajemy się wewnątrzsterownym, słuchając swojego wewnętrznego głosu i sami stanowiąc i decydując o sobie. To pozwola odzyskać nam autonomię, wolność i niezależność – od opinii innych ludzi, rodziców, księży, polityków, kreatorów mody czy gwiazd filmowych. To jest solidną podstawą do wprowadzania w naszym życiu zmian. Zmiany te dotyczą jednak jednej zasadniczej rzeczy – pokochania siebie.

To my decydujemy o tym, czy chcemy czy nie chcemy siebie uznać i zaakceptować. Co prawda, będąc odpowiedzialni za siebie możemy w naszym życiu zmieniać bardzo wiele – zacząć zdobywać wymarzone rzeczy czy kształtować ciało tak, aby było tak piękne jak tylko tego zapragniemy – ale czy to naprawdę uczyni nas szczęśliwszymi czy może wpędzi w niekończący się wyścig szczurów i spiralę konsumpcji? I nie zrozumcie mnie kochani źle – ja nie mam nic przeciwko ziemskim uciechom, wprost przeciwnie, każdemu życzę aby w pełni się tutaj spełniał i realizował marzenia. Tylko, czy naprawdę od tego ma zależeć nasza wartość jako ludzi i miłość własna? Myślę, że budowanie swojej samooceny w zależności od tego ile mam albo jak wyglądam to niemiłosiernie okropna krótkowzroczność. To wszystko bowiem nieuchronnie przeminie. Akceptacja siebie, takim jak jesteśmy jest o tyle ważna, że umysł jak małpa zawsze znajdzie się obiekt do porównań, który może być od nas lepszy albo i gorszy. Podobnie też w naszym otoczeniu znajdą się ludzie, którym coś w Tobie nie będzie odpowiadać – negatywne opinie ominęły nawet Buddy czy Jezusa. Przestań zatem warunkować się swoimi i cudzymi ocenami, i zacznij kochać i szanować siebie niezależnie od tego, jak bardzo wydaje mi się coś dobre lub złe.

Pierwsze ćwiczenie jakie mogę w tym miejscu polecić – napisz na kartce wszystko, co uważasz w sobie za złe, niedobre, niegodziwe, wstydliwe, ograniczające – i do każdego z tych określeń zastosuj następującą formułę:

Pomimo że [tutaj nazwa tego, co uważasz za złe] w pełni kocham, szanuję i akceptuję siebie.

albo:

Ja, [tutaj swoje imię], w pełni kocham i akceptuję siebie pomimo, że [i tutaj wymieniam problem]

Sceptyk z pewnością zarzuci mi, że takie afirmowanie jest oszukiwaniem siebie. Bo jak mogę kochać siebie, skoro czuję, że jest inaczej? Właśnie na tym polega rzecz – Twoje poczucie bycia gorszym, niegodnym, bezwartościowym jest tak samo wprowadzone z zewnątrz do Twojego umysłu, jak owa afirmacja. Z tym, że najprawdopodobniej dowiedziałeś się od tego od innej osoby, która w podobny sposób afirmowała Ci, że jesteś niedobry aż w końcu w to uwierzyłeś. Wróć zatem do tego, co pisałem o odpowiedzialności – to Twój, świadomy lub nieświadomy wybór spowodował, że w taki sposób się oceniasz. Musisz zadecydować, w co chcesz wierzyć i komu zaufać – sobie czy innym? Postaraj się zatem poczuć, że może być inaczej, otwórz się na inną perspektywę i spojrzenie.

Oczywiście, afirmacja to tylko jedna z dróg. Jakikolwiek sposób, metoda czy technika jaką zastosujesz, aby pokochać i w pełni zaakceptować siebie, o ile nie będzie działać na szkodę i kosztem innych ludzi, przyniesie pozytywne efekty. Ważne też jest to, aby na tym nie poprzestawać. Właściwa samoocena to nie tylko powtarzanie sobie, jak bardzo siebie kocham i myślenie o sobie z akceptacją. To także realizacja tego w życiu, przejawianie tego w słowach i uczynkach. I niekoniecznie musimy zaraz czynić w tym momencie cuda, gdyż tak naprawdę w zupełności wystarczy zacząć od prostych, codziennych rzeczy. Postępujmy zatem tak, abyśmy nie musieli nic sobie zarzucać, odważnie, w zgodzie z własnym sumieniem. Dopiero właściwe połączenie myślenia z miłością, mówienia z miłością i działania z miłością przynosi w pełni pożądany efekt w postaci właściwej samooceny - czyli stanu, w którym bezwarunkowo kocham i akceptuję siebie dokładnie takiego, jakim jestem.

Pozdrawiając serdecznie i życząc powodzenia na duchowej ścieżce
Elijah


www.elijah-blog.info
autor artykułu: Elijah

Prześlij komentarz