Magiczne przygody Kubusia Puchatka rozdz.14/32 +16

Część czternasta: THE BLACK CASE
 
Nad Stumilowym Lasem wstawał upalny majowy poranek. W domku Puchatka panowała niepokojąca cisza...
- Łooojeeezuuu - jęknął Królik, któremu przypadł wątpliwy luksus przebudzenia się jako pierwszy - Boże, dlaczego ja jeszcze nie umarłem.
- Coś ty się taki, kurwa, religijny zrobił - warknął Tygrysek - to że ktoś jest wszechmocny, to jeszcze nie znaczy, że da ci, ochlapusie, środek na kaca!
- Ja wam mówię, że te pijatyki sprowadzą na nas jakieś nieszczęście - zaczął jak zwykle smęcić Kłapouchy.
- Posrać się można jak was się słucha - wkurwił się Puchatek - parę dni świąt i już wam odpierdala - jakaś dewocja, jakieś czarnowidztwo, do dupy z taką robotą!
- Tylko nie dewocja! Przecież nie dobieram się do Krzysia! - zaperzył się Królik.
- To by była dewiacja, popaprańcu, a zresztą nieważne...
- Błuebublbulee - Prosiaczek, czując że nie dobiegnie do łazienki, narzygał Puchatkowi do szuflady w komódce w myśl dewizy "oddaje tobie co kryje w sobie".
- Ty lamo, tam były moje czyste skarpetki, tylko tydzień je nosiłem! - Puchatka zaczął powoli trafiać szlag. Darmowe dostawy HERACLESA od Babajagi sprawiły, że brygada pławiła się w tym szlachetnym trunku, obficie zwracając jego nadwyżki na całym obszarze domku Kubusia.
- Idę się odlać, przy okazji wytrzepię kapucyna, to najprzyjemniejsza chwila dnia - rozmarzył się Tygrysek chwiejnie sterując do łazienki.
Ciszę jaka zapanowała po tym szczerym wyznaniu przerwało łomotanie do drzwi.
- Kurwa jego w pizdę zajebana mać, kogo tu przyniosło? - zdziwił się Puchatek otwierając drzwi.
W progu stał Meksykaniec. Wielki jak kurwa mać. Cały w czerni. A pod pachą dźwigał czarny futerał na gitarę. Puchatek potrząsnął głową nie będąc pewnym, czy to się dzieje na prawdę, czy to jeszcze efekt wczorajszej porcji kwasiku.
- Ożeż ku... - wystękał cofając się.
Meksykaniec rozejrzał się po pokoju, następnie odstawił futerał i wolno podszedł do Puchatka, który niepewnie rozejrzał się po pokoju. Tygryska nie było, Prosiak bełtał dalej niż widział, Kłapouchy spowity dymem marychy był w nastroju hipisowsko-pacyfistycznym, natomiast Królik siedział skulony w kącie i udawał, że go tu w ogóle nie ma, a tak na prawdę to on wcale nie istnieje. Znikąd nie można się było spodziewać pomocy.
- Ja pierdolę, ale odlot - wystękał niedowierzając Kłapouchy - Dobry ten towar...
- I'm looking for a man - zaczął Meksykanin. - Who call himself Ty-gry-sek - wysylabizował z kartki - Do you know him?
- Dat tol end blek-orenż? - zapytał nienaganną angielszczyzną Puchatek.
- Yes - ucieszył się nieznajomy.
- Lajk... pluszowy tajger? - zapytał Kubuś.
- Yes - potaknął obcy.
- Sory - pokręcił głową Puchatek - Aj dont noł him. End przy okazji... nie bądź taki, kurwa, protekcjonalny, bo cię rozpierdolę.
Nieznajomy zrobił zdziwioną minę, a po chwili skoczył do futerału. Błyskawicznie go otworzył, chwilę w nim grzebał, po czym już stał trzymając w łapach największego gnata, jakiego Kubuś kiedykolwiek widział.
- Kurwa, panowie, help - wyjęczał. Jego podręczna giwera leżała nienaładowana kilka metrów od niego.
Nieznajomy wycelował w Puchatka, który poczuł że już nigdy nie napije się miodku...
Rozległ się straszny huk. Gdy dym opadł wszyscy zobaczyli Prosiaczka z wiernym Uzi w łapkach, z którego wpakował całą serię w serducho Meksykańca.
- Wiecie, już chyba wszystko wyrzygałem - stwierdził z błogim uśmiechem na ryjku.
- Co ty w chuja sobie ze mną lecisz, gdybyś rzygał sekundę dłużej mógłbyś mnie zeskrobywać z tamtej ściany - wymamrotał Kubuś - a tak wogóle to dzięki...
- Ktoś tu pukał? - spytał się Tygrysek, który właśnie wrócił z kibelka - słyszałem jakieś stuki.
- Ty pokurwieńcu - rzucił się na niego Króliczek - mogliśmy wszyscy przez ciebie zginąć, szukał cię jakiś skurwysyn, który nas mało nie powystrzelał!
- No to co? Przecież żyjecie - stwierdził z lodowatym spokojem Tygrysek, który był jeszcze zaprzątnięty myślami o nagiej Britnej Spirs (dobry gust nie był jego mocną stroną).
- Hihihi, trzeba będzie coś zrobić z ciałem, huehuehue - stwierdził rozbawiony Kłapouchy, który miał źrenice jak pięciozłotówki - to co, tradycyjnie klienta do ogródka Króliczka?
- No i w tym miejscu mamy problem - pokręcił głową Królik - Mam już w ogródku więcej trupów niż marchewki. Niedługo mi zaczną spod ziemi wyłazić.
- Ja pierdolę - wysapał Puchatek - Przecież go tu, kurwa, nie zostawimy. Chujowo się komponuje z wystrojem pokoju.
- Dobra - zakomenderował Tygrysek - zawijamy palanta w dywan, do nóżek kamyczki i sru do strumyczka.
- Nie wypłynie? - zapytał Kłapouchy.
- Nigdy nie wypływali - uśmiechnął się Tygrysek.
Po półgodzinie klient był już gustownie zapakowany w stary dywan Puchatka i cała ekipa wesoło podśpiewując ruszyła na pobliski mostek, gdzie kiedyś, gdy byli jeszcze za mali aby pić i ćpać, grali w "misie-patysie".
- Dobra - Tygrysek otarł pot z czoła, gdy stanęli na mostku. - Liczę do trzech i jubudu gościa do wody
- Zaraz - przerwał Kłapouchy - jak będzie "trzy". Czy "raz, dwa, trzy" i dopiero?
- Nie bądź taki, kurwa, dociekliwy po prostu chlup. Raz, dwa i... trzy.
Pakunek opadł do rzeki. Po chwili wynurzył się i zaczął wesoło podskakiwać na falach.
- Coś zjebaliśmy - ze znawstwem stwierdził Królik.
- No jasne - Tygrysek pacnął się w czoło - Zapomnieliśmy, dęte łosie, o kamieniach. Ja pierdolę, ale dno...
- Chuj z tym - machnął łapą Puchatek - Jak wypłynie za teren lasu to i tak nam niczego nie udowodnią. Możemy wracać.
Po powrocie do domu brygada postanowiła bliżej przyjrzeć się rzeczom nieznajomego. Futerał na gitarę zawierał wszystko, co jest potrzebne by z łatwością wyprawiać przeciwników na tamten świat: dwa pistolety automatyczne z tłumikiem, karabinek snajperski z celownikiem laserowym, 5 granatów, pół kilo Semtexu, zapalniki, komplet noży, bynajmniej nie do krojenia sałatki, Magnum 9mm oraz inne, równie zabójcze drobiazgi.
- No to kurwa pięknie, coś ty Tygrys zrobił, że się taki koleś na ciebie zaczaił? - Puchatek nie mógł nic wymyśleć.
- Ja to jestem święty - stwierdził Tygrysek - choć gdybym miał układać listę osób którym się naraziłem, to bym książkę telefoniczną napisał.
- Teraz to w sumie nieistotne, ten piździelec robi za pokarm rybkom, dzięki Prosiaczkowi pozbyliśmy się problemu - stwierdził Kłapouchy, który zaczął odzyskiwać część zdolności intelektualnych.
Prosiaczek zaczął otwierać zamek neseseru, który miał przy sobie oprócz futerału nieznajomy. Gdy uniósł wieko jego ryjek zalała złocista poświata.
- Co to jest? - zainteresowali się wszyscy.
- To jest piękne...
Tymczasem Meksykaniec charcząc wychodził z rzeczki. Trzymając się za gardło próbował złapać dech. Przebywanie w zarzyganym dywanie, a potem w rzeczce składającej się w 50% z odpadów produkcyjnych HERACLESA (kwas siarkowy, zgniłe jabłka, metanol, potopione szczury, zacier z drożdży) było ponad jego siły. Ciężko dysząc zaczął ściągać ubranie pod którym miał ukrytą kamizelkę kuloodporną.
- Co za partacze - pomyślał - amatorszczyzna.
Wprawnym ruchem wyciągnął zza paska spodni rezerwową giwerę.
- Te dupki nawet mnie nie zrewidowały - pomyślał z mściwą satysfakcją. Był wściekły na siebie, że się tak dał podejść, na świat że zmusza go do tak chujowej roboty, na jakiegoś geja w spodniach-piramidach i skórzanej marynarce, który zlecił mu wyrównanie krzywd za zabójstwo jego matki i na całą sytuację, która odciągała go od naprawdę istotnych spraw, takich jak dostarczenie pewnej ważnej walizeczki.
- No ale teraz dam im popalić - stwierdził. Poczuł, że odzyskał siły po uderzeniu w pierś - I żywy stąd nie wyjdzie nikt...
W domku Puchatka wszyscy pochylali się nad zawartością walizeczki.
- Co z tym zrobimy? - zapytał się Króliczek.
- Jak to co trzęsidupy? Zatrzymamy to! Zdobyliśmy i jest nasze! - Tygrys nie miał żadnych wątpliwości.
- Spuścił ci się ktoś na mózg?! - zaczął mitygować go Kłapouchy - Lepiej zastanów się do ilu ludzi w tym kraju może należeć coś takiego!
- Patrzcie tu jest kartka! - wykrzyknął Prosiaczek - "Provide to Mr. Kudłaty".
- My-myśllicie żże to tten Kudłaty? - Króliczek zaczął się jąkć z wrażenia.
- Tak, ten, kurwa, legendarny szef podziemia na całą Warszawę i kraj, delegat Cosa-Nostry, karteli i Yakuzy na Europę Wschodnią! Jasne że on! A może znasz innego?! - Tygryskowi zaczęły puszczać nerwy - Trzeba mu to jak najszybciej oddać, może nas nie zabije?
- A może jednak tak - mruknął Kłapouchy.
- No tak, na takie numery to my jesteśmy za ciency, taki człowiek wszystko może - uznał Puchatek.
- Wiecie co, najpierw należy się napić - zaproponował Kłapouchy - u Babajagi czeka na nas kolejna partia wina HERACLES - Classic Płońsk Aperitif - odświeżymy się i pomyślimy co zrobić dalej.
Droga na Piwną Górkę upłynęła im w dość ponurych nastrojach. Suszył ich kac, próbowano ich zabić, a przyszłość rysowała się w czarnych barwach.
- Mówię wam, skończymy na dnie Wisły lub pod cementem w fundamentach jakiejś budowy - prorokował Kłapek.
-The killer awoke before dawn, he put his boots on, He took a face from the ancient gallery, And he walked on down the hall - podśpiewywał Prosiaczek.
Powrót okazał się dużo przyjemniejszy. Szli z górki, nogi same ich niosły, co prawda zygzakiem, niemniej skutecznie, po ciałach rozlała się błoga słodycz trunku...
Gdy wrócili do domku ich serca zmroził strach.
- Bat ju ar ded - zdołał wykrztusić Tygrysek na widok Meksykańca, który siedział rozwalony w fotelu i trzymał ich wszystkich na muszce.
- No, no, you are deadmens - roześmiał się nieznajomy i warknął - under the wall assholes.
Brygada wykonała polecenie zostawiając na środku pokoju skrzynki z HERACLESEM.
- What is this? - zaciekawił się nieznajomy.
- Polish tequilla - odparł Puchatek - enjoy!
Meksykaniec wziął jedną butelkę, wyciągnął zębami plastikowy korek i pociągnął spory haust trunku. Nie było to jednak to czego się spodziewał. Wypluł szlachetny napój i zamachnął się by stłuc butelkę. W tym momencie w Króliczku zagrała bojowa krew.
- Tylko nie HERACLESA! - Króliczek zbulwersowany marnotrawstwem tak wyborowego napoju zdobył się na najodważniejszy czyn swojego życia i zdzielił nieznajomego w łeb porwanym w locie bejzbolem. Meksykaniec z cichym jękiem osunął się na podłogę. Teraz cała brygada ruszyła do boju.
- Bij, zabij!
- Za HERACLESA!
- Hej, kto Polak na bagnety!
- My najpierwsza brygada!
- Dał nam przykład Bonaparte!
- Kyrie Eleyson!
- No teraz to już trochę przesadziliśmy - mruknął Kłapouchy.
W ciągu kilku sekund nieznajomy ciężko pobity i związany jak szynka babuni leżał u stóp brygady.
- Teraz już na pewno nie ożyjesz - mruknął Tygrysek wbijając mu kołek w serce.
- A kto umarł, ten nie żyje... - wycedził Kłapouchy.
Po chwili ciało Meksykańca owinięte folią i fachowo obciążone cementem zanurzyło się w wodzie, by nigdy nie wypłynąć.
- A teraz szybko zadzwońmy do pana Kłudatego, że chcemu mu oddać jego walizeczkę, bo może być z nami chujowo - zadecydował Tygrysek.
- No, lepiej się pośpieszmy, bo inaczej z rańca przyjdzie dwóch facetów w garniturkach i zarzuci nam, że chcieliśmy wydymać pana Kudłatego, a to może robić tylko pani Kudłata - powiedział Puchatek.
Kłapouchy zaczął wykręcać numer:
- 0-56655-23-55, halo, spółdzielnia WORECZEK? Chciałbym mówić z obywatelem Kudłatym. Co? Nie ma tu takiego? W takim razie powiedzcie mu, że mamy coś, co należy do niego i chętnie mu to oddamy, niestety kurier miał drobny wypadek. Kłopoty z sercem...
Następnego poranka zjawili się wysłannicy mafioza. Zabrali neseser a jako dowód wdzięczności pana Kudłatego zostawili darmowe wejściówki do burdelu "Hot Lady". Odtąd kolejne dni upływały brygadzie wśród oparów HERACLESA i błogiego lenistwa...

Prześlij komentarz